||

Przypadek Woskowic Małych

77 lat temu na obszar Ziemi Namysłowskiej wkroczyła Armia Czerwona. Podczas trwającej od 12 stycznia do 2 lutego 1945 r. operacji wiślańsko-odrzańskiej „wyzwolone” zostały terytoria należące do 1939 r. do II Rzeczypospolitej, krasnoarmiejcy znaleźli się jednak także na obszarach jeszcze przed wojną położonych w granicach Niemiec.

Jednymi z pierwszych miejscowości ówczesnego Landkreis Namslau, do których wkroczyli żołnierze radzieccy były Hennersdorf (Woskowice Górne) oraz Lorzendorf (Woskowice Małe, w dalszej części tekstu używać będziemy współczesnych nazw). Kulisy wydarzeń, jakich areną były te wsie niemal 80 lat temu, znamy dzięki pozostawionym relacjom wspomnieniowym. Autorem najbardziej cennej był Alexander Stahlberg (1912-1995), adiutant niemieckiego feldmarszałka Ericha von Mansteina (1887-1973). Jako, że zarówno Stahlberg jak i jego przełożony byli rodzinnie związani z właścicielami majątku ziemskiego w Woskowicach Małych (żona feldmarszałka była ciotką szwagierki młodszego z oficerów), obaj wielokrotnie bywali w tych okolicach. Podobnie było w styczniu 1945 r. Swoje wspomnienia oficer zawarł w dwóch autobiografiach, przeżycia z okresu III Rzeszy znaleźć można w książce pt. „Die verdammte Pflicht – Erinnerungen 1932-1945„.

Okolice Woskowic Małych i Woskowic Górnych na niemieckiej mapie sztabowej „Messtischblatt”. Czarną linią zaznaczono polsko-niemiecką granicę, istniejącą w latach 1920-1939.

Wspomnienia Stahlberga zostały obficie zacytowane w mojej niemieckojęzycznej pracy licencjackiej, zatytułowanej „Die Flucht aus dem Kreis Namslau – die Narration in den Zeitzeugenberichten„. W tym miejscu zamieścimy tłumaczenie na język polski treści rozdziału „Der Lorzendorfer Fall„, zawierającego obszerne fragmenty relacji tego niemieckiego oficera.

Kolejne wydarzenie, związane z ucieczką ze śląskiego majątku ziemskiego, miało miejsce w Woskowicach Małych. Opowiadający o nim raport pochodzi od niemieckiego oficera Aleksandra Stahlberga, który był adiutantem feldmarszałka von Mansteina. Marszałek był spokrewniony z rodziną von Loesch mieszkającą w Woskowicach Małych. Młody oficer przybył do miejscowości 18 stycznia 1945 r. na przyjęcie weselne brata. Alexander Stahlberg relacjonuje:

Ponieważ w Legnicy od kilku dni nie otrzymaliśmy żadnych dokładnych informacji o sytuacji, dzień przed ślubem wsiadłem do swojego Kübelwagena, aby rozejrzeć się po okolicy. W wojsku nazwano by to rekonesansem. Przez Wrocław dotarłem do miasta powiatowego Namysłowa. Na rynku zobaczyłem szyld informujący o stanowisku dowodzenia korpusu wojskowego, znajdujący się przed wielkim budynkiem – prawdopodobnie był to ratusz. Zaparkowałem samochód z boku. Odwiedzając korpus wojskowy, powinienem zdobyć wystarczająco dużo informacji, aby wiedzieć, gdzie jest linia frontu Rosjan

Wchodząc na stanowisko dowodzenia, zdziwił się, że przy wejściu nie ma strażników. W pokoju siedział oficer Sztabu Generalnego, który przy radiostacji próbował nawiązać łączność, inny młody oficer był pochylony nad mapą sytuacyjną. Mimo skromnych wykryć, Stahlberg uzyskał informację, że Rosjanie skoncentrowali się w dużym lesie, około 6-8 km na północny wschód od Woskowic Małych.

Ślub córki właściciela majątku odbył się 18 stycznia w Woskowicach Małych. Samochody zostały ustawione tak, aby w razie ucieczki nie było chaosu. Podczas przygotowań do ślubu Volkssturm wysadził tamy, przeprawy i mosty w kierunku granicy z Polską. Sam oficer poszedł do parku, aby usłyszeć, czy ze wschodu dobiegają odgłosy sowieckich czołgów. Przy sprzyjającym wschodnim wietrze i mrozie słychać było szmer rosyjskich czołgów. Według oficera:

Nie mogę Wam nic opowiedzieć o uroczystościach kościelnych, bo byłem w parku, żeby uważnie nasłuchiwać odgłosów czołgów dochodzących ze wschodu. W mojej 12 Dywizji Pancernej widziałem wiele ataków czołgów wroga i znałem dźwięk, który pojawia się wiele mil przed zbliżającymi się rosyjskimi czołgami, gdy wiatr wieje pomyślnie. Pamiętam więc, że tego dnia mieliśmy wschodni wiatr, w oddali usłyszałem znajome grzechotanie gąsienic radzieckich czołgów. Odgłos nie milkł, co oznaczało, że prawdopodobnie nie był to pojedynczy, ale liczne wozy bojowe. Oszacowałem odległość na około dziesięć kilometrów. Najwyraźniej Sowieci rzeczywiście zebrali się w lesie, zanim rozpoczęli atak na starą granicę Rzeszy. Musieli przyjąć za pewnik, że Niemcy będą tu stawiać zaciekły opór. Gdyby prowadzili lepszy zwiad wojskowy, wiedzieliby, że droga do Wrocławia i Odry jest dla nich otwarta.

Opisywany w relacji Stahlberga ślub odbył się 18 stycznia 1945 r. w kościele św. Wawrzyńca w Woskowicach Małych. Co ciekawe była to świątynia katolicka, a ślubu udzielał pastor ewangelicki.

Atmosfera ślubu nie była świąteczna. Po uroczystości goście opuścili dom, najszczęśliwsi byli ci, którzy mieli własny samochód. Oficer wspomina, że nie liczył osób, które godzinami czekały na pociąg na stacji. Następnie wrócił do Legnicy.

19 stycznia w Legnicy feldmarszałek von Manstein poprosił Stahlberga (nie mógł mu wydać takiego rozkazu) o powrót do Woskowic Małych i Woskowic Górnych (mieszkała tam teściowa feldmarszałka, starsza pani von Loesch). Oficer miał nakazać mieszkańcom obu wsi natychmiastową ucieczkę na zachód. Według niego wszyscy na Śląsku wiedzieli, że hitlerowski gauleiter Karl Hanke pod groźbą kary śmierci nie pozwalał ludziom opuszczać domów. Ludność nie powinna uciekać, ale pod przywództwem lokalnych przywódców partyjnych NSDAP powinna była bronić ojczyzny.

Z Legnicy przez płonący Wrocław oficer wrócił do Woskowic Małych wcześnie rano. Wieś spała, tylko kobiety chodziły doić krowy. Oficer natychmiast rozpoczął ewakuację wsi.

O świcie 19 stycznia dotarliśmy do folwarku w Woskowicach Małych. Kobiety ze wsi przyszły właśnie doić krowy. W pałacu jeszcze spano. Zapukałem do drzwi wejściowych, zadzwoniłem, zapukałem ponownie, nikt nie odpowiedział. Znalazłem patyk i wybiłem pierwsze okno na prawo od frontowych drzwi. W środku zapaliłem światło i poszedłem na górę. (…) Otworzyłem drzwi i zacząłem budzić pokój, jakbym był „kapralem na służbie w baraku”. Zajrzałem do jadalni. Stół weselny z zeszłej nocy nie został jeszcze uprzątnięty. Po kilku chwilach dom przypominał przestraszone mrowisko. Poszedłem do obory. Kobiety siedziały na stołkach do dojenia przy krowach. (…) Głośno krzyczałem, że trzeba natychmiast przestać, nawet jeśli krowy jeszcze nie były dojone. Wszyscy musieli natychmiast pobiec do swoich domów i zacząć pakować się na trekking na zachód. Wozy były już przygotowywane w folwarku Konwój musi być gotowy za kilka godzin, bo rosyjskie czołgi nie są daleko. Byłem zdumiony, jak szybko i jak cicho kobiety podążały za moimi słowami. Podobno bardziej ufały oficerowi Wehrmachtu niż miejscowemu przywódcy NSDAP.

Pałac von Loeschów na pocztówce z 1925 roku

Następnie Alexander Stahlberg udał się do Woskowic Górnych, gdzie ewakuacja już się rozpoczęła. Jeden z mieszkańców – Manfred Klisch wspomina jeden z pierwszych incydentów z 19 stycznia:

Następnie udał się do Woskowic Górnych, gdzie ewakuacja już się rozpoczęła. Jeden z mieszkańców – Manfred Klisch wspomina jeden z pierwszych incydentów z 19 stycznia:

Czołgi wystrzeliły kilka razy i zniknęły. Pierwsze wozy pancerne w powiecie zostały zgłoszone władzom Namysłowa. Rozpoczęła się oficjalna ewakuacja powiatu namysłowskiego. Francuscy jeńcy wojenni pozostali u niemieckich gospodarzy, dla których pracowali. Polscy robotnicy przymusowi byli niezdecydowani, ale ostatecznie również zostali we wsi.

Według relacji Stahlberga, który sam rozpoczął ewakuację Woskowic Górnych, rozegrała się tam scena rodem z filmu akcji. Wędrówka uchodźców została zatrzymana wkrótce po opuszczeniu wsi. Miejscowy przewodniczący NSDAP stał na ulicy z innym funkcjonariuszem partii i nie pozwalał mieszkańcom wsi odjechać. Obaj nosili brunatne mundury z czerwonymi opaskami i trzymali w rękach pistolety. Zmieszani krzyczeli: „Rozkaz Gauleitera Hanke z Wrocławia: Żaden mieszkaniec nie może opuszczać wioski!” Młody oficer odbezpieczył pistolet maszynowy i wycelował go w klatkę piersiową „brunatnego”. Potem zawołał głośno: „A to rozkaz feldmarszałka von Mansteina: Zawijaj dupsko, bo będę strzelał!” Obaj jeszcze się wahali. Stahlberg zbliżył się o krok do starszego i zawołał: „To jest moje ostatnie słowo; zejdź z drogi albo cię zastrzelę!” Dopiero wówczas, wciąż z pewnym wahaniem, obaj podnieśli ręce.

Po chwili zwątpienia obaj funkcjonariusze NSDAP zdezerterowali, [zrywając swoje opaski i zrzucając mundury]. Następnie biegli przez pola w przebraniu. Oficer pod żadnym pozorem nie nakazał mieszkańcom wsi uciekać w kierunku Wrocławia, gdyż tam mogliby zostać wykorzystani do budowy umocnień.

Choć może się wydawać, że relacje oficerskie są przede wszystkim „zimne” i rzeczowe, a sam Stahlberg przedstawia swoje działania przede wszystkim jako zorientowane na konkretny cel, w jego wspomnieniach nie brakuje emocjonalnych i wzniosłych refleksji i opisów. Na przykład podczas ewakuacji Woskowic Górnych wspomina:

Kiedy (…) przyjechałem do Woskowic Górnych, wozy rolnicze zbierały się na wiejskiej ulicy. W gospodarstwie wszystko było gotowe. Mała starsza pani [von Loesch] znów stała na tarasie swojego domu. Stanowczym głosem zawołała do odjeżdżających „Hennersdorfie – Żegnaj!”. Jako ostatnia wsiadła do powozu. Nie zapomnę tej wspaniałej kobiety.

Również w przypadku Woskowic Małych uwaga oficera skupiła się na cierpieniu kobiet, dzieci, a nawet zwierząt, które nieodłącznie wiąże się z ucieczką z domu:

(…) Znowu czekałem, aż ostatni pojazd wyjedzie z wioski. W przeciwieństwie do Woskowic Górnych nie było tu żadnych liderów partyjnych w mundurach. Również z woskowickiego Volkssturmu (…) daleko i szeroko nie było widać nikogo. Wiele kobiet i dzieci płakało rozdzierająco. Z wielkiej obory dochodziło głośne zawodzenie krów, których przepełnione wymiona sprawiały zwierzętom ból.

Z przedstawionego powyżej raportu wynika, że mieszkańcy Woskowic Małych i Woskowic Górnych mieli szczęście. Ewakuacja, która była stosunkowo szybka w porównaniu z innymi miejscowościami, uratowała co najmniej znaczną część mieszkańców. Alexander Stahlberg dowiedział się o losie mniejszości mieszkańców, którym nie udało się uciec lub nie chcieli uciekać, po latach:

Mieszkańcy Woskowic Małych i Woskowic Górnych znowu uciekli. (…) Pojechaliśmy z powrotem w kierunku Namysłowa i w połowie drogi spotkaliśmy „Lorzendorferów”. Karmili swoje konie. Potwierdziłem, że ich dalsza trasa powinna prowadzić przez Brzeg. Stara pani von Loesch wzięła mnie na bok. Słyszała w zagranicznym radiu o „linii Odry i Nysy”. Teraz chciała usłyszeć ode mnie, o co chodziło z Nysą. Na Śląsku były trzy rzeki o tej nazwie (…). To było ważne pytanie dla niej i jej wędrówki. Nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Radziłem jej, aby liczyła się z najbardziej niekorzystnym dla nas Niemców przypadkiem, czyli z Nysą Gorlicką [Nysa Łużycka]. Dopiero po latach po wojnie dowiedziałem się, że w Woskowicach Górnych i Małych pozostali starzy ludzie. Nie zauważyłem tego podczas wyjazdu. Ci, którzy tam pozostali, zostali zastrzeleni przez Rosjan 20 stycznia 1945 r.

Syntetyczny obraz przedstawiony przez oficera Alexandra Stahlberga pokazuje, że świat przodków dzisiejszych Niemców nie był tak czarno-biały. Nawet wśród tych, którzy byli bliżej aparatu wojskowego III Rzeszy, istniały różne sposoby myślenia i chęć podjęcia innych działań w obliczu zbliżającej się klęski państwa nazistowskiego.

Trudno powiedzieć, na ile decyzja o ewakuacji Woskowic Górnych i Małych, podjęta przez von Mansteina i przeprowadzona przez jego adiutanta Alexandra Stahlberga, była podyktowana względami osobistymi (związki z rodziną von Loesch), a na ile z racjonalnych, a nawet humanitarnych powodów. W sumie najważniejsze jest to, że dzięki podjętym decyzjom ludność zaczęła się tak szybko ewakuować, że mogła uciec przed atakującymi wojskami sowieckimi. Raporty te, podobnie jak poprzednie, powtarzają motyw upartego stanowiska lokalnych władz partyjnych w sprawie ewakuacji. Wspomnienia z Woskowic Małych i Górnych są kolejnym dowodem na to, że funkcjonariusze NSDAP, a przede wszystkim kierownictwo okręgu namysłowskiego, chcieli bronić śląskiej ziemi „do ostatniej kropli krwi”.

Loading

Podobne wpisy

Dodaj komentarz